poniedziałek, 26 grudnia 2016

Królowa jest tylko jedna, czyli o potędze matematyki



Jeśli miałbym wybrać najtrudniejszy przedmiot z czasów liceum, byłaby to biologia. Nigdy nie załapałem tego przedmiotu, ale udało mi się przejść ten przedmiot. Zaraz po nim jest właśnie matematyka, często nosząca nazwę królową nauk, gdyż każdy jej aspekt jest używany w życiu (plus minus, język polski powinien w takim razie nosić tytuł króla). Co prawda, połowa rzeczy, która pojawia się na lekcjach z tego przedmiotu nie przydaje się w życiu praktycznym, ale bez nich nie byłoby większości współczesnych wynalazków, aplikacji i programów komputerowych. Wszystko z czego korzystamy jest efektem funkcji matematycznych, nawet gdy ich nie widzimy. Dlatego też, gdy dodano do obowiązkowych egzaminów właśnie matematykę, uznałem, że to bardzo słuszne (raz, że przedmioty humanistyczne dominowały na maturze, dwa, byłem już po egzaminie dojrzałości :)), gdyż przy obecnym rozwoju technologicznym matematyka musi być na piedestale. Jednak reakcje zwykłych uczniów już nie były takie entuzjastyczne.

Matematyka jest trudna. Bardzo trudna. Tutaj nie ma miejsca na przysłowiowe "lanie wody", tylko trzeba ściśle kalkulować, podawać wyliczenia, a w końcu, ostateczny wynik. Jeden błąd położy całe równanie, a co za tym idzie, całe zadanie. Jest niczym praca chirurga, którego również nie stać na błąd. Ale nie popadajmy w przerażenie, w końcu po to jest szkoła, by młodego człowieka przygotować do życia, prawda?

No cóż...

Prawda jest taka, że nawet mimo, że w wielu szkołach położono nacisk na przedmioty ścisłe, w tym właśnie matematykę, sposób przygotowania może pozostawić sporo do życzenia. I to bynajmniej nie z winy nauczyciela, a częściowej uczniów. Jednak, teraz nie chodzi o toksycznych rodziców, ale o saą brać szkół średnich. Matematyka to taki przedmiot, w którym każdy może mieć problem z osobnym działem, od algebry, przez geometrię, a na całkach i rachunku prawdopodobieństwa kończąc. Dla jednego jeden dział będzie łatwiejszy, dla drugiego zupełnie inny. A matura nie zna słowa litość, tylko dlatego, że nie znasz pewnego działu. Trzeba wiedzieć wszystko. A nauczyciel nie zdoła w ciągu 45 minutowej lekcji wytłumaczyć wszystkiego każdemu, kto będzie miał problem z zadaniem. To jest niemożliwe. Owszem, prowadzą konsultacje, ale często są one po prostu pretekstem, że na nich poprawia się sprawdziany i nauczyciel znów musi pilnować, czy ktoś nie ściąga. Inna sprawa, że wielu się wstydzi iść na takie zajęcia ze swoim nauczycielem, czego nie zrozumiem.

Niezależnie od wszystkiego, w tam gdzie diabeł nie może, tam Polaka pośle, a więc w miejsce nauczycieli pojawiają się coraz liczniejsi korepetytorzy, którzy niosą pomoc w zrozumieniu materiałów. I o ile przy takiej historii byłbym sceptyczny w stosunku do brania korepetycji z tego przedmiotu, to tutaj nie mogę tego powiedzieć. Matura z matematyki, mimo, że z roku na rok modyfikowana na niby łatwiejszą, to wciąż jest ścisła. Zrozumienie jej wymaga pracy twarzą w twarz lub z małą grupą ludzi. Łatwiej jest wtedy usiąść do interesujących zagadnień z wybranego działu, nauczyciel ma czas wszystko wyjaśnić, a i młodzież zdaje się być bardziej otwarta niż w szkole. Teraz jednak pozostało pytanie: czy indywidualnie czy też grupowo? W przypadku tego pierwszego, faktycznie ma się pewność, że nauczyciel skupia się tylko i wyłącznie na jednej osobie, ale poziom może pozostawić sporo do życzenia. W końcu korków rzadko udzielają profesjonalni nauczyciele, tylko studenci. To właśnie jest przewaga kursów grupowych: nie kupuje się kota w worku, w większości stanowi to kadra, która ma wykształcenie pedagogiczne. A kwestię grupowości zawsze można rozwiązać w ten sposób, że wybiera się kursy, w których zajęcia odbywają się w małych grupach (np. Edelford). No i nie da się ukryć, że takie zajęcia są po przeliczeniu tańsze niż prywatne.

Tam więc, jeśli warto inwestować w jakąś formę korepetycji i za wszelką cenę trzeba (bo taka moda), wybór właśnie matematyki będzie strzałem w dziesiątkę, właśnie z tego względu, że to jeden z najtrudniejszych przedmiotów, a na dodatek, wymagany w coraz większej ilości uczelni. Obecnie, na niektórych uniwersytetach medycznych matematyka jest wręcz WYMAGANA, by dostać się na ten kierunek. Im dalej w las, tym coraz trudniej, owszem, ale kto powiedział, że życie lekarza już na dzień dobry ma być obłożone różami. Bardziej łodygami po tym kwiecie. 


poniedziałek, 19 grudnia 2016

Korepetycje, czyli czy system edukacji jest tak słaby?



Gdy rozmawiam ze swoimi znajomymi, których znam jeszcze z okresów studiów, czy chodzili na korepetycje za czasów licealnych lub studenckich, otrzymuję odpowiedź, że nie. O ile z racji mojego specyficznego kierunku nikt by takich korepetycji nie udzielał (bo i po co?), to już sprawa z okresem licealnym nie jest już tak oczywista. Nie będę kłamał, sam miałem korepetycje z angielskiego, ale trwały one od czasów mojego gimnazjum aż do końca liceum (czyli sześć lat) u jednego nauczyciela (tłumaczenie winnego). Nie mniej, czy jest różnica między zajęciami przygotowującymi, a korepetycjami?

Biorąc pod uwagę etymologię słowa korepetycja pochodzi od repetycja, która w muzyce oznacza powtórzenie. W stosunku do szkolnictwa może to oznaczać powtórzenie materiału, który był w szkole. Stąd ludzie, którzy uważają, że zajęcia przygotowujące do egzaminu (np. matury) i podciągnięcie się z danego przedmiotu to dwie różne rzeczy, są w błędzie. Pomyłki wynikają w tym momencie z perspektywy ludzi starszych, dla których korepetycje są wynikiem, że ktoś jest słaby z jakiegoś przedmiotu i musi się w nim poprawić poprzez prywatne nauczanie. A, że wciąż żyjemy w świecie, w których senior, z racji swojego doświadczenia życiowego, zdaje się mieć rację, pomyłki będą wciąż powstawały. Ale nie należy się tym przejmować i jeśli ktoś chce chodzić na korepetycje nie powinien się obawiać, że robi to tylko dlatego, że jest słaby.

Z drugiej strony, czy obecnie się przesadza się z ich ilością? Jak wspomniałem powyżej, za czasów mojej młodości uczęszczałem cyklicznie jedynie na zajęcia z angielskiego i z doskoku z polskiego i geografii. A teraz? Rodzice uważają, że najlepiej byłoby, gdyby dzieci chodziły na korepetycje ze wszystkich przedmiotów, które zdają na maturze. Z matematyki- zrozumiałe. Biologia i chemia- również. Ale reszta? Co jakiś czas albo by przygotować się do matury- jeszcze. Cyklicznie (nie licząc języków)- dla mnie nie zrozumiałe. Rodzice muszą w końcu zaakceptować fakt, że ich dzieci nie są omnibusami, które muszą wiedzieć "wszystko o wszystkim", a trochę krytycyzmu źle nie zrobi. 

Najczęstszym argumentem, który używają rodzice, by bronić takich zajęć, jest poziom obecnej edukacji w szkołach średnich, by uczyć w ten sposób, by rodzic zgłosił się na prywatne korepetycje u nauczyciela, a z braku laku, czynić to muszą. Nie wydaje mi się, by tak faktycznie to działało. Klasa średnio liczy nawet trzydzieści osób, z czego faktycznie połowa będzie chciała się skupić na zajęciach, to druga część raczej będzie wolała wprowadzać zamęt i utrudniać lekcję. Cóż, nie da się ukryć, że brak szacunku do nauczyciela jest problemem, nie mniej, wynika on raczej z samego podejścia rodziców. Tak jest, to w pewnym sensie rodzice są winni temu, jaka jest obecna sytuacja. Nie można na dzieci podnosić głosu, a gdy się nie uczy i ma przez to problemy z ocenami, winę ponosi nauczyciel. Szlag człowieka trafia. Jeśli jakiemuś ojcu lub matce nie podoba się, to reprezentuje szkoła, niech zapisze dziecko na zajęcia prywatne w domu, a nie robi "dym", jak się na niego chucha i dmucha.

Dobra, dość żółci, w końcu, korepetycje nie są same w sobie złe. To jednak dobry sposób, by utrwalić sobie materiał i odpowiednio zwrócić uwagę na pewne aspekty. O ile zajęcia prowadzone w szkole już po lekcjach odnoszą skutek, to jednak chodzi na nie dużo ludzi i nauczyciel nie zdoła pomóc wszystkim. Gdy pracuje się w małych grupach lub indywidualnie, jest większa szansa na to, że uczący się załapie materiał, jeśli ma problem, a na dodatek, skupi się na aspektach, które szczególnie są dla niego uciążliwe. Przy egzaminie maturalnym również jest łatwiej pokazać pojedynczej osobie lub małej grupie, gdzie siedzi diabeł, czego nie są w stanie wskazać nauczyciele w szkołach. Jednak, czy znów jest to wina nauczyciela, że dużą grupę ciężej uczyć szczegółów?

Jak więc ocenić sytuację? Czy to wina nauczycieli czy nadgorliwości rodziców? Nie można tego jednoznacznie stwierdzić, więc należy przyjąć założenie, że korepetycje będą zawsze dostępne i na czasie. Nie mniej, myślę, że nie powinno się do korków przykuwać fanatycznej uwagi. Wziąć z dwóch, które dziecko musi zdać, by dostać się na wymarzone studia i w tym kierunku iść, a nie ze wszystkiego. Nie zdziwię się, jak  za kilka lat będziemy brali korepetycje z wychowania fizycznego. We wszystkim trzeba znać rozwagę. W edukacji też.

środa, 23 listopada 2016

Świat rysunku w Strefie Rysunku



Czy gdybyście cofnęli się w czasie i ponownie mogli wybrać na nowo ścieżkę życiową, co by to było? Lekarz? Prawnik? Ekonom? Mechanik samochodowy? Cóż, jeśli nie byliście zadowoleni ze swojego wyboru sprzed lat, zapewne byłoby to coś odwrotnego, niż wybraliście. A wiecie kim ja bym chciał zostać? Architektem. Ironiczne, prawda? Z natury jestem chaotyczny i raczej niezbyt dokładny, mimo wszystko, byłby to kierunek, który bym obrał. Dlaczego? Może właśnie powodem byłoby to, że gdybym się na niego zdecydował, wyzbyłbym bym się tych wad. Ale, mocno wybiegam do przodu, gdyż konkurencja, by dostać się na ten kierunek jest duża, a biorąc pod uwagę moje dwie lewe ręce do rysowania czegokolwiek, nie skończyłoby się dla mnie sukcesem. Szczerze powiedziawszy, wielu jest raczej takich, którzy z rysunkiem nie są aż tak za pan brat. Technika mają kształcić ludzi pod tym kątem, nie mniej, większość traktuje to miejsce jako zwykłą szkołę, a nie miejsce, gdzie rodzi się przyszły architekt. Z resztą, często poziom rysunku w takich miejscach może pozostawiać wiele do życzenia. Nie mówię tu o wszystkich obiektach tego typu, ale część nie wykonuje swojej misji jak należy. Z tego powodu, jeśli ktoś na poważnie zastanawia się, czy nie zostać architektem lub osobą związaną w ogóle z rysunkiem, a uważa, że to, co poznaje w szkole nie starcza, musi się albo pożegnać z marzeniami albo szukać jakiejś pomocy, zazwyczaj w kursach rysunku.

Osobiście, z racji mojej ścieżki życiowej, nigdy nie potrzebowałem lekcji rysunku, stąd też musiałem zasięgnąć języka u znajomych, którzy w jakiś sposób wiązali przyszłość z rysunkiem (stąd też informacja o poziomie nauki w technikach), który kurs by proponowali. W końcu architektura czy (tak, wiem, że wyskakuję z tym, jak Filip z konopi, ale co poradzić - tacy znajomi) malarstwo na ASP są kierunkami w jakiś sposób elitarnymi, więc ilość takich kursów rośnie z prędkością światła. Znajomi zasugerowali, że gdybym chciał, warto bym się zainteresował kurem ze STREFY RYSUNKU. No to zacząłem czytać, węszyć i wynik moich "badań" znajdziecie poniżej.

Na sam początek należy zaznaczyć: to nie jest kurs stricte pod architekturę, ale dla każdego, kto myślał, czy nie wiązać swojej przyszłości z ołówkiem czy pędzlem, ale również i takich, którzy mają ochotę coś porobić hobbystycznie w tym kierunku. Jest to plus, gdyż nigdy się nie usłyszy, że dana osoba zostanie odrzucona, gdyż, np. chce rysować karykatury, a nauczyciel tylko uczy rysunku technicznego. Inna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę jest naprawdę szeroki zakres miejsc, gdzie taki kurs się odbywa. STREFA RYSUNKU działa w ponad 40 miastach w Polsce, z czego w niektórych od dziesięciu lat, więc są kursami z bardzo dużym doświadczeniem, a przy tym macie pewność, że w swojej okolicy znajdziecie potrzebny wam kurs. Dokładną rozpiskę miast znajdziecie tutaj: http://www.strefarysunku.pl/article,pl,oferta,3.html

Powiedzmy, że zdecydowaliście się już na ten kurs. Co dalej(poza wypełnieniem obowiązkowego formularza)? Czy musicie kupować swoją pierwszą paletę i zestaw kreślarski? Szczęśliwie, nie. W cenie kursu macie już zapewnione materiały, które będziecie używali w trakcie trwania zajęć. Tak w ogóle, to czas trwania zajęć też jest naprawdę sensowny. Jedno spotkanie z nauczycielem trwa trzy godziny zegarowe. Co więcej, macie sami wpływ na częstotliwość zajęć. Jeśli uważacie, że wystarczą wam zajęcia raz na dwa tygodnie - będzie okej. Jeśli raz na tydzień - też bez problemu. Jest to o tyle dziwne, że zajęcia odbywają się w małych grupach (max. 5 osób), a więc w teorii nie powinno to pozwalać na coś takiego. I tu chyba pojawia się największy plus zajęć w STREFIE RYSUNKU: mimo charakteru grupowego, każdy z uczniów jest traktowany bardzo indywidualnie. Nauczyciele nie uczą każdego tego samego, tylko podchodzą do problemów ucznia bezpośrednio, radząc mu, jak rysować/malować/szkicować wedle wcześniejszych wymagań ucznia. A skoro już przy nauczycielach, nie biorą młodych i głodnych studentów czy świeżo wydedukowanych architektów, tylko osoby już z pewnym doświadczeniem, dość znanych w mieście i okolicach, by móc zawsze zweryfikować o nim informację. Co więcej, w trakcie trwania kursu, każdy jego uczestnik jest w stanie stworzyć swoją własną teczkę z pracami, które będzie w stanie przedstawić przed komisją uczelnianą, dzięki czemu już w trakcie zajęć jest w stanie stworzyć coś, co będzie miało jakąś wartość na przyszłość i to pod czujnym okiem osoby nauczającej. Z innych plusów to możliwość otrzymania certyfikatu po zakończeniu kursu dla osób, którym np. nie jest to potrzebne by dostać się na uczelnię, ale jako portfolio do rozmowy kwalifikacyjnej (rysunek jest czasem potrzebny w najmniej oczekiwanym miejscu).

Podsumowując: w niedużej cenie za jedne zajęcia (95 zł za 3 godziny to nie jest drogo) otrzymujemy lekcje na wysokim poziomie, z profesjonalnym nauczycielem rysunku, z materiałami i możliwością zrobienia swojej własnej teczki, z bardzo bezpośrednim podejściem do każdego z uczniów. Osobiście uważam, że jest to warte swojej ceny, a na dodatek, można zapisać się niemal w każdej chwili. Stąd też, jeśli planujecie przyszłość z rysunkiem, myślę, że warto zastanowić się nad tym wyborem. Więcej informacji znajdziecie pod tą witryną: http://www.strefarysunku.pl/

wtorek, 15 listopada 2016

Fotoszkolenia, czyli jak zostać fotografem



Dzisiaj będzie trochę inaczej. Pozornie hobbystycznie, ale jak przyjdzie co do czego, nagle okazuje się to być niezwykle przydatne. O czym mowa? O fotografii. Każdy chyba marzył, by kiedyś zostać zawodowym fotografem albo przynajmniej robić piękne zdjęcia dla własnego użytku. Marzenia marzeniami, ale jak przychodzi co do czego, umiejętność wykonywania zdjęć przydaje się zupełnie niespodziewanie. I to nie tylko w czasie, np. imprez firmowych, by robić "fotki" kolegom z pracy. Mówię o zadaniach zlecanych przez pracodawcę. Mnie, zupełnie niespodziewanie, spotkało to właśnie w pracy, gdy dostałem od szefa polecenie zrobieniu kilku szczegółowych zdjęć. Całe szczęście, że jakiś czas przed tym zadaniem zdecydowałem się zapisać na kurs fotografii w Zielonej Górze, który trochę uratował mi życie. Myślę więc, by nieco przybliżyć moim czytelnikom przysłowiowe "know how" jeśli chodzi o taki kurs.

Na tapetę wezmę ten, na który ja chodziłem. Organizowane one były przez firmę FOTOSZKOLENIA, która na polskim rynku ma już pewną renomę, gdyż działa prawie dziesięć lat. Prowadzą szkolenia w sześciu miastach w Polsce, a biorąc pod uwagę, że takie kursy są ostatnio bardzo w modzie i powstają jak grzyby po deszczu, fakt, że ta firma tak długo funkcjonuje na rynku, musi świadczyć o jej jakości (dokładny spis miast znajdziecie na ich stronie internetowej www.fotoszkolenia.pl).

Jeśli chodzi o organizację takiego kursu, są dwa możliwe warianty wzięcia w nim udziału: kurs indywidualny albo grupowy. O ile w tym momencie powinny pojawić się informacje, jakie są różnice między nimi, zdecyduję się ująć to w ten sposób: prawie żadne. Kurs grupowy, jak sama nazwa wskazuje, odbywa się w kilka osób, z tym, że nie są to grupy duże (w końcu to nie zajęcia w szkole), więc komunikacja między prowadzącym kurs, a uczniem jest cały czas płynna. Dodatkowo, kurs grupowy jest trochę tańszy niż indywidualny i warto się zdecydować na niego dość szybko, gdyż miejsca dość szybko znikają. Ale prowadzone są one niemal dokładnie tak samo jak kursy indywidualne, więc jeśli ktoś by się spóźnił, zawsze pozostaje taka forma zajęć, równie popularna.

Jak organizowane są zajęcia? Kurs grupowy ma swoje ustalone godziny, zazwyczaj są to soboty, godziny poranne, a jeśli chodzi o tryb indywidualny, osoba zainteresowana sama dobiera termin z prowadzącym kursy, tak by jej pasowało. Zajęcia prowadzone są przez profesjonalnych fotografów, którzy często wystawiają własne galerie, a więc osoby dość rozpoznawalne w miejscowym środowisku kulturowym. Jest to o tyle dobre, że kursant jest w stanie łatwo zweryfikować, czy sposób wykonywania zdjęć jest tym, czego oczekuje. Na takich zajęciach poznać można najważniejsze aspekty, zaczynając od najważniejszego: doboru sprzętu. Może to się wydawać śmieszne, że trochę czasu trzeba poświęcić na taki aspekt, ale, uwierzcie mi, to nie pójdzie na marne. Gdy zdecydujecie się kupić własny sprzęt, będziecie wiedzieli, kiedy się wyśmiać w twarz np. takiego sprzedawcę z dyskontu elektronicznego, który będzie chciał wam wcisnąć lustrzankę w super promocji (już pomijam fakt, że będziecie raczej takiej sklepy omijać). Dodatkowo, kursanci poznają zasady kadrowania, perspektywy, a także ustawienia światła. 

A co po skończeniu kursu? Płyń barko moja? Nie. Każdy uczeń, po kursie, otrzyma certyfikat, który potwierdza uczestnictwo oraz jego zakończenie. Ma to o tyle duże znaczenie, ponieważ jest to dokument, który śmiało można dołączyć do dokumentów, starając się o pracę.

Podsumowując, czy warto chodzić na taki kurs? Myślę, że nie będzie to stratą pieniędzy, niezależnie do czego będzie potrzebne: czy dla własnego widzimisię czy na potrzeby zawodowe. Jeśli mieszkasz w Zielonej Górze, Płocku czy Bydgoszczy, myślę, że mogę polecić właśnie FOTOSZKOLENIA. Prawdziwi zawodowcy, niska cena i dbałość o klienta sprawiają, że ta firma jest warta zainteresowania, a także  dalszego rozwoju. Dokładną ofertę firmy znajdziecie na www.fotoszkolenia.pl.


czwartek, 3 listopada 2016

Matura? Niestety nie bzdura...



Wiele osób zarzuca maturze, że psuje kreatywny sposób myślenia u młodzieży i nakazuje tak ustawić umysł, by dostosował się do pewnych wzorców. Za czasów, gdy ja jeszcze zdawałem egzamin dojrzałości, faktycznie, można było jej zarzucić schematyczność, i zdawanie wedle określonego klucza. W tym momencie uczeń ma większą swobodę w wyrażaniu swoich myśli na egzaminie, ale jednocześnie, problem, że przynajmniej jeden przedmiot musi zdawać na poziomie rozszerzonym. Co prawda, matura nie jest obowiązkowa, ale stanowi jednak jakąś umowną granicę, że z dziecka stajemy się nagle osobą dorosłą, która zakończyła ważny etap w swoim życiu. Z tego powodu większość z nas podejmuje się zdania egzaminu dojrzałości, choćby z minimum pracy własnej. Problem robi się, gdy chce się poprawiać maturę. Pal licho, gdy zdawało się jeszcze ją w 2009 roku, ale co jeśli najdzie nas kaprys, by poprawić ją choćby z roku 1994? Jak się odnieść do tego problemu? 

Zazwyczaj zaczyna się od tego, co już było, jednakże, aby uzyskać właściwe odniesienie w stosunku do matury, trzeba zacząć od tego, co jest teraz. 

Nowa Matura, wprowadzona od roku 2015, na pierwszy rzut oka nie różni się specjalnie od tej, którą zdawało się przed tym rokiem. Również mamy egzamin pisemny i ustny, przedmioty obowiązkowe i dodatkowe. Diabeł jednak śpi w szczegółach, które omówimy sobie poniżej.

Zacznijmy od egzaminu pisemnego. Obowiązkowe są w tym momencie nie trzy, a cztery przedmioty (w porywach do pięciu, jednakże język mniejszości narodowej nie jest obowiązkowy w większości szkół). W skład nich wchodzi niezmienny od wielu dekad język polski, ale również i język obcy, nowożytny (angielski, niemiecki etc.), a także matematyka. W przypadku tych przedmiotów obowiązkiem jest zdawać je na poziomie podstawowym. A co jeśli chce się zdawać również rozszerzenie. Cóż, odpowiem w ten sposób: od postawy nie ma ucieczki. Nawet ten, co wziął np. polski rozszerzony i tak musi zdać podstawę. Jest tu sens i logika? No dobrze, nie na krytyce, a na informacji post stoi. Cały czas mówię o trzech przedmiotach, a co z czwartym? Czwarty jest dowolny przedmiot, który my wybierzemy (począwszy od biologii, chemii, przez historię, WOS, a na historii sztuki i muzyki kończąc), jednakże musimy go zdawać na poziomie rozszerzonym. Z drugiej strony, wraz z nową maturą, nie mamy jakiegoś wyboru, jeśli chodzi o poziomy. Poza polskim, matematyką i językiem obcym, reszta przedmiotów jest wyłącznie na poziomie rozszerzonym. Celem tego miało być (ponoć) lepsze przygotowanie młodego absolwenta szkoły średniej do zajęć na studiach. Cóż, biorąc pod uwagę, że obecna matura rozszerzona jest na zasadzie mieszaniny poziomu podstawowego i rozszerzenia, ciężko stwierdzić, czy to jest realna zmiana na lepsze, skoro wciąż szuka się złotego środka. Nie mnie oceniać, ale biorąc pod uwagę, że ten system ma jak na razie dwa lata, na ostateczne efekty będzie trzeba poczekać jeszcze przynajmniej z trzy. Wracając do meritum sprawy, wiemy, ile trzeba zdawać przedmiotów obowiązkowych, a co jeśli chce się zdawać jeszcze te dodatkowe? Uczeń ma prawo wybrać jeszcze maksymalnie pięć przedmiotów, również na poziomie rozszerzonym, niezależnie, czy jego profil nauczania zakładał te przedmioty czy nie (chciałbym jednak zobaczyć kogoś, kto oprócz historii sztuki zdaje również fizykę i informatykę). No dobrze, a co jeśli nie zda się przedmiotu dodatkowego? Nic się nie dzieje. Matura jest tak czy owak zdana, z tym, że wciąż nie ma zaliczonego przedmiotu, który się oblało, ale to chyba jest oczywiste. 

Maturę pisemną mamy za sobą. Celowo nie opisałem, jak wygląda szczegółowo każdy z przedmiotów, gdyż jest to wiedza powszechnie dostępna dla wszystkich, a opisanie każdego aspektu z egzaminu zajęłoby stanowczo za dużo miejsca (a ludzie wolą jednak formy krótsze... ktoś w ogóle dotarł do tego akapitu?). Idąc do matury ustnej, trzeba zdać ją z dwóch przedmiotów: języka polskiego oraz języka obcego, podobnie z resztą jak przed "reformą" z 2015. Nie da się jednak ukryć, że zmiany zaszły i w tym aspekcie. Na pierwszy rzut idzie język angielski. O ile wcześniej można było go zdawać zarówno na poziomie podstawowym i rozszerzonym, to obecnie nie ma określonego poziomu, na jakim się zdaje ten egzamin. Co do polskiego, naruszę trochę zasadę, by nie przedstawiać formy matury, ale w przypadku tego przedmiotu, jest to zrozumiałe. O ile dawniej, jeszcze przed samym egzaminem, była lista tematów, na który trzeba było przygotować krótką prezentację, a następnie odpowiedzieć na pytania od egzaminatorów, to obecnie forma mocno się zmieniła. Wchodząc na egzamin, samemu się losuje temat wraz z pomocami, na podstawie których trzeba opracować swoją wypowiedź. Na przygotowanie ma się 15 min, a następnie trzeba zaprezentować, bazując zarówno na pomocach z losowania, jak i wiedzy własnej. 10 min treści własnej oraz 5 min dyskusji z członkami komisji. Cóż, nie da się ukryć, że jest to bardziej egzaminacyjne, ale brakuje jednak czaru, gdy samemu się przygotowywało całą wypowiedź, zwłaszcza na temat, który komisji mógł być obcy (zwłaszcza fantastyka).

Jakie są inne zmiany jeśli chodzi o nową maturę? Przede wszystkim wprowadzenie centylów. Dla wielu jest to niezrozumiałe, ale zasada działania jest bardzo prosta: pokazuje, ile osób osiągnęło ten sam wynik, co zdający LUB NIŻSZY! Jest to o tyle wygodne, że ułatwia pracę uczelniom wyższym jeśli chodzi o przyjmowanie nowych studentów do swoich wydziałów. Można też mniej więcej oszacować już z poziomu dyplomu swoje szanse, czy absolwent dostanie się na wymarzony kierunek. Druga, dla wielu chyba najważniejsza, zamiana, to możliwość wglądu w swoją pracę. Do tej pory nie było możliwości zweryfikowania swoich wyników, nie mniej, w tym roku weszła dyrektywa, że zdający maturę może przejrzeć swoją pracę i znaleźć błąd. Niby walka o jeden punkt to mało, ale na medycynę czasem taki punkcik może przeważyć o dostaniu się na ten kierunek.

Mamy omówione najważniejsze aspekty nowej matury. A co jeśli ktoś chce zdawać jeszcze starą maturę, przykładowo z roku 2009? Czy musi zdawać na nowych zasadach? Oczywiście, że nie, a przynajmniej w większości sytuacji. Cały czas możemy poprawiać maturę na starych zasadach, niezależnie, czy chcemy poprawiać tylko jeden przedmiot czy cały egzamin. Dodatkowo, wypowiedzi ustne również można poprawiać bez żadnych komplikacji. Są jednak pewne haczyki, na które trzeba zwrócić uwagę. Po pierwsze, czas. Jeśli zdawaliśmy maturę w latach 2006-2014, nie ma żadnych przeciwwskazań, by zdawać na starych zasadach. Z tym, że jeśli zdawało się maturę przed 2010, trzeba jeszcze dodatkowo zdawać matematykę, obowiązkową dla absolwentów tego rocznika. Po drugie, aspekt płatności. Jest obowiązkowy tylko wtedy, gdy podejmujemy się egzaminu po raz trzeci lub nie stawiliśmy się na poprzedni, już umówiony. Suma nie jest duża, gdyż wynosi jedynie 50 zł. I w końcu, co z osobami, które zdawały maturę przed 2006 rokiem? Dla nich niestety jest smutna informacja, że będą zmuszeni do zdawania matury w nowej formie. Cóż, nikt nie powiedział, że będzie łatwo.

Jaka jest moja opinia na temat struktury matury? Mam wrażenie, że wraz z czasem traci ona na swoim prestiżu i osoby, które układają pytania stawiają na ilość zdawanych maturzystów, nie zaś na jakość samego egzaminu. Kiedyś osoba posiadająca maturę była traktowana jako ktoś poważny (samo słowa matura pochodzi od łacińskiego słowa, oznaczającego dorosłego). Teraz to po prostu papierek, który uprawnia nas, byśmy mogli pójść na studia. Nie jestem ministrem edukacji i nigdy nie aspirowałem do tego tytułu, ale myślę, że temu egzaminowi trzeba przywrócić w jakiś sposób dawną legendę, choćby w ten sposób, że dla części osób, będzie to jeden z nielicznych, obiektywnych egzaminów w życiu, gdyż sprawdzany na szczeblu państwowym, bez prywatnych odczuć w stosunku do zdającego. 

Po więcej informacji na temat matury, zapraszam na stronę CKE: https://www.cke.edu.pl/

poniedziałek, 31 października 2016

Eureka - Centrum Edukacyjne: wybór dla geniuszy?



Wiecie co mnie w dzisiejszych czasach najbardziej denerwuje? Moda na korepetycje. Teraz niemal każdy musi na jakieś chodzić, inaczej wydaje się być dziwakiem pośród młodzieży szkolnej. Czy naprawdę w tym momencie młodzież jest aż tak niedokształcona, że wręcz musi chodzić na jakieś dodatkowe zajęcia, poza tymi w szkołach? Cóż, nie mnie to oceniać, bo raczej nie wierzę, by winę ponosili za to nauczyciele. Zostawię to na karbach jakieś mody. No dobrze, skoro już trzeba wybrać korepetycje, to teraz jak dobrać te najbardziej właściwe. Czy wysoka cena idzie z jakością? Czy student np. historii nauczy dobrze dziecko, by zdać maturę? Jaka jest pewność, że nasz wybór będzie właściwy? To loteria, raz trafimy dobrze, innym razem tragicznie.

Chyba, że zaufamy komuś, kto od wielu lat zajmuje się prowadzeniem takiej działalności.

Cóż, mało jest co prawda osób, które indywidualnie prowadzą zajęcia przez wiele lat, a na dodatek często wybierają sobie sami uczniów, stąd czasem jest walka o miejsce u takiego korepetytora. Innym rozwiązaniem są kursy maturalne. Co prawda, z racji zainteresowania tego typu formami, powstaje coraz więcej takich placówek, ale z powodu zajęć grupowych, jest sporo miejsc. Z tym, że też warto wybrać taką, która działa nie od wczoraj, a ma przynajmniej kilka lat.

Jedna taka, z mojego regionu, w tym roku właśnie przeżywa swoje dziesięciolecie, a więc istniała jeszcze za czasów, gdy nie było zbyt wielkiego bumu na korepetycje, jak teraz. Eureka - Centrum Edukacyjne powstało w czasach mojego liceum i fakt, że jeszcze istnieje, zasługuje na wzmiankę, choćby na blogu.

W czasach mojej burzliwej młodości, pamiętam, że dość mocno się reklamowali w Zielonej Górze jako jedna z najlepszych firm z kursami maturalnymi w mieście. Czas mijał, świat edukacji się zmieniał, stając się bardzo konkurencyjnym rynkiem. Jak na tym tle wypada Eureka - Centrum Edukacyjne?

Gdy wchodzi się na ich stronę internetową (dla zainteresowanych: www.eureka.zgora.pl), widać od razu kilka zakładek, najważniejsze są jednak te, które mówią, do kogo te zajęcia mają być skierowane: czy do maturzystów czy gimnazjalistów. Wiedziałem jednak, że z suchych faktów na stronie internetowej nie da się uzyskać konkretnej informacji. Zdecydowałem się tam zadzwonić. Była godzina w miarę przyzwoita, gdyż dopiero 18:00, ale i tak, dla wielu to już czas, gdy siedzi się w domach i odpoczywa. Ale pomyślałem, że spróbuję. Co ciekawe, telefonu nikt nie odebrał, więc wzruszyłem ramionami, że faktycznie musieli skończyć już pracę. Jednak, po dziesięciu minutach, usłyszałem dzwonek w komórce, a w chwili odebrania pewny siebie głos, który spytał się w czym może pomóc. Nie powiem, zamurowało mnie to, że ktoś osobiście się fatyguje, by oddzwonić. Plus. Spytałem się o ofertę zajęć dla maturzystów.

I w tym momencie powinien pojawić się opis oferty, ale nim to, może przejdźmy, dla niektórych, do ważniejszej rzeczy, jakimi są finanse. Ile kosztują takie zajęcia? Cóż, to zależy, ile ich będziemy chcieli. Załóżmy, że jesteśmy zainteresowani jednym przedmiotem. Za niego płacimy wtedy 129 zł. Szybka kalkulacja i wychodzi, że za jedną godzinę lekcyjną zapłacimy ok 22 zł. Stawka, jak na miarę kursu, normalna. Z tym, że mówimy tu o cenie za JEDEN przedmiot. Przy kursach taka cena występuje, gdy weźmie się ich od dwóch i więcej. No ale wiadomo, cena to jedno, a jak z organizacją zajęć?

Potencjalni zainteresowani kursem maturalnym stoją przed wyborem z jedenastu możliwych przedmiotów. Pośród nich można znaleźć zarówno przedmioty dość "klasyczne", jak język polski czy matematykę, ale co ciekawe, nie brakuje również oferty z przedmiotów egzotycznych, jak historia sztuki. Zajęcia odbywają w od poniedziałku do piątku, po godzinie 16:00, by większość kursantów mogła jeszcze skończyć szkołę i móc uczęszczać na zajęcia. Wszystkie są prowadzone przez nauczycieli ze szkół średnich w Zielonej Górze, a na dodatek są oni dydaktykami ze statutem egzaminatora OKE, czyli takimi, które sprawdzają na bieżąco matury z danego przedmiotu. Jest to o tyle istotne, że nie ma się na takich kursach do czynienia z osobami z ulicy, a już doświadczoną kadrą nauczycielską.

Jeśli chodzi o lokalizację zajęć, mieszczą się one w centrum miasta, z dobrym dostępem do komunikacji miejskiej, dzięki czemu, jest to duże ułatwienie dla osób, które dojeżdżają z innych szkół w Zielonej Górze, by w miarę szybko pojawić się na zajęciach.

Może i zostało zawartych w tym miejscu mało informacji, to są one na tyle kluczowe, że potencjalny kursant wyciągnie z nich wnioski. Eureka - Centrum Edukacyjne oferuje dobre zajęcia z czołowymi nauczycielami w Zielonej Górze w miarę przystępnej cenie. Widać po nich dziesięć lat doświadczenia, które włożyli, by ich kurs był atrakcyjny dla osoby, która szuka korepetytora. Po pełną ofertę za kurs zapraszam czytelników na www.eureka.zgora.pl


piątek, 28 października 2016

Ab ovo usque ad mala




Okres nowego roku szkolnego to powrót jak do więzienia, gdzie trzeba siedzieć godzinami, słuchać nauczycieli i uczyć się niepotrzebnej nikomu wiedzy, która i tak w przyszłości nie będzie miała dla przyszłego absolwenta pożytku. Nie będę chyba specjalnie oryginalny, kiedy powiem, że z czasem to się zmieni, a każdy, kto będzie przytwierdzony do deski biurka w swoim zakładzie pracy, będzie marzył, by wieść tak beztroskie życie, jakie było w szkole czy na studiach. Jedni mogą to zostawić w sferze marzeń i żyć wspomnieniami, a inni w jakiś sposób wskazać, że w świecie edukacji nawet taka nauka może sprawić przyjemność.

Nazywam się Mediceusz Wspaniały i będę starał się was przekonać do tego, że nauka to nie tylko potęgi klucz, ale również możliwość czerpania z tego przyjemności.

W postach będę starał się przedstawić młodym osobom o możliwościach, jakie daje nauka w szkole nie tylko pod kątem studiów, ale także w trakcie uczęszczania na lekcje w placówkach edukacyjnych. Co więcej, będę starał się opiniować wszelakiego rodzaju kursy i korepetycje, które mają przygotować ucznia do matury, a także przedstawiał, jakie zmiany zachodzą w systemie edukacji.