Gdy rozmawiam ze swoimi znajomymi, których znam jeszcze z okresów studiów, czy chodzili na korepetycje za czasów licealnych lub studenckich, otrzymuję odpowiedź, że nie. O ile z racji mojego specyficznego kierunku nikt by takich korepetycji nie udzielał (bo i po co?), to już sprawa z okresem licealnym nie jest już tak oczywista. Nie będę kłamał, sam miałem korepetycje z angielskiego, ale trwały one od czasów mojego gimnazjum aż do końca liceum (czyli sześć lat) u jednego nauczyciela (tłumaczenie winnego). Nie mniej, czy jest różnica między zajęciami przygotowującymi, a korepetycjami?
Biorąc pod uwagę etymologię słowa korepetycja pochodzi od repetycja, która w muzyce oznacza powtórzenie. W stosunku do szkolnictwa może to oznaczać powtórzenie materiału, który był w szkole. Stąd ludzie, którzy uważają, że zajęcia przygotowujące do egzaminu (np. matury) i podciągnięcie się z danego przedmiotu to dwie różne rzeczy, są w błędzie. Pomyłki wynikają w tym momencie z perspektywy ludzi starszych, dla których korepetycje są wynikiem, że ktoś jest słaby z jakiegoś przedmiotu i musi się w nim poprawić poprzez prywatne nauczanie. A, że wciąż żyjemy w świecie, w których senior, z racji swojego doświadczenia życiowego, zdaje się mieć rację, pomyłki będą wciąż powstawały. Ale nie należy się tym przejmować i jeśli ktoś chce chodzić na korepetycje nie powinien się obawiać, że robi to tylko dlatego, że jest słaby.
Z drugiej strony, czy obecnie się przesadza się z ich ilością? Jak wspomniałem powyżej, za czasów mojej młodości uczęszczałem cyklicznie jedynie na zajęcia z angielskiego i z doskoku z polskiego i geografii. A teraz? Rodzice uważają, że najlepiej byłoby, gdyby dzieci chodziły na korepetycje ze wszystkich przedmiotów, które zdają na maturze. Z matematyki- zrozumiałe. Biologia i chemia- również. Ale reszta? Co jakiś czas albo by przygotować się do matury- jeszcze. Cyklicznie (nie licząc języków)- dla mnie nie zrozumiałe. Rodzice muszą w końcu zaakceptować fakt, że ich dzieci nie są omnibusami, które muszą wiedzieć "wszystko o wszystkim", a trochę krytycyzmu źle nie zrobi.
Najczęstszym argumentem, który używają rodzice, by bronić takich zajęć, jest poziom obecnej edukacji w szkołach średnich, by uczyć w ten sposób, by rodzic zgłosił się na prywatne korepetycje u nauczyciela, a z braku laku, czynić to muszą. Nie wydaje mi się, by tak faktycznie to działało. Klasa średnio liczy nawet trzydzieści osób, z czego faktycznie połowa będzie chciała się skupić na zajęciach, to druga część raczej będzie wolała wprowadzać zamęt i utrudniać lekcję. Cóż, nie da się ukryć, że brak szacunku do nauczyciela jest problemem, nie mniej, wynika on raczej z samego podejścia rodziców. Tak jest, to w pewnym sensie rodzice są winni temu, jaka jest obecna sytuacja. Nie można na dzieci podnosić głosu, a gdy się nie uczy i ma przez to problemy z ocenami, winę ponosi nauczyciel. Szlag człowieka trafia. Jeśli jakiemuś ojcu lub matce nie podoba się, to reprezentuje szkoła, niech zapisze dziecko na zajęcia prywatne w domu, a nie robi "dym", jak się na niego chucha i dmucha.
Dobra, dość żółci, w końcu, korepetycje nie są same w sobie złe. To jednak dobry sposób, by utrwalić sobie materiał i odpowiednio zwrócić uwagę na pewne aspekty. O ile zajęcia prowadzone w szkole już po lekcjach odnoszą skutek, to jednak chodzi na nie dużo ludzi i nauczyciel nie zdoła pomóc wszystkim. Gdy pracuje się w małych grupach lub indywidualnie, jest większa szansa na to, że uczący się załapie materiał, jeśli ma problem, a na dodatek, skupi się na aspektach, które szczególnie są dla niego uciążliwe. Przy egzaminie maturalnym również jest łatwiej pokazać pojedynczej osobie lub małej grupie, gdzie siedzi diabeł, czego nie są w stanie wskazać nauczyciele w szkołach. Jednak, czy znów jest to wina nauczyciela, że dużą grupę ciężej uczyć szczegółów?
Jak więc ocenić sytuację? Czy to wina nauczycieli czy nadgorliwości rodziców? Nie można tego jednoznacznie stwierdzić, więc należy przyjąć założenie, że korepetycje będą zawsze dostępne i na czasie. Nie mniej, myślę, że nie powinno się do korków przykuwać fanatycznej uwagi. Wziąć z dwóch, które dziecko musi zdać, by dostać się na wymarzone studia i w tym kierunku iść, a nie ze wszystkiego. Nie zdziwię się, jak za kilka lat będziemy brali korepetycje z wychowania fizycznego. We wszystkim trzeba znać rozwagę. W edukacji też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz