poniedziałek, 26 grudnia 2016

Królowa jest tylko jedna, czyli o potędze matematyki



Jeśli miałbym wybrać najtrudniejszy przedmiot z czasów liceum, byłaby to biologia. Nigdy nie załapałem tego przedmiotu, ale udało mi się przejść ten przedmiot. Zaraz po nim jest właśnie matematyka, często nosząca nazwę królową nauk, gdyż każdy jej aspekt jest używany w życiu (plus minus, język polski powinien w takim razie nosić tytuł króla). Co prawda, połowa rzeczy, która pojawia się na lekcjach z tego przedmiotu nie przydaje się w życiu praktycznym, ale bez nich nie byłoby większości współczesnych wynalazków, aplikacji i programów komputerowych. Wszystko z czego korzystamy jest efektem funkcji matematycznych, nawet gdy ich nie widzimy. Dlatego też, gdy dodano do obowiązkowych egzaminów właśnie matematykę, uznałem, że to bardzo słuszne (raz, że przedmioty humanistyczne dominowały na maturze, dwa, byłem już po egzaminie dojrzałości :)), gdyż przy obecnym rozwoju technologicznym matematyka musi być na piedestale. Jednak reakcje zwykłych uczniów już nie były takie entuzjastyczne.

Matematyka jest trudna. Bardzo trudna. Tutaj nie ma miejsca na przysłowiowe "lanie wody", tylko trzeba ściśle kalkulować, podawać wyliczenia, a w końcu, ostateczny wynik. Jeden błąd położy całe równanie, a co za tym idzie, całe zadanie. Jest niczym praca chirurga, którego również nie stać na błąd. Ale nie popadajmy w przerażenie, w końcu po to jest szkoła, by młodego człowieka przygotować do życia, prawda?

No cóż...

Prawda jest taka, że nawet mimo, że w wielu szkołach położono nacisk na przedmioty ścisłe, w tym właśnie matematykę, sposób przygotowania może pozostawić sporo do życzenia. I to bynajmniej nie z winy nauczyciela, a częściowej uczniów. Jednak, teraz nie chodzi o toksycznych rodziców, ale o saą brać szkół średnich. Matematyka to taki przedmiot, w którym każdy może mieć problem z osobnym działem, od algebry, przez geometrię, a na całkach i rachunku prawdopodobieństwa kończąc. Dla jednego jeden dział będzie łatwiejszy, dla drugiego zupełnie inny. A matura nie zna słowa litość, tylko dlatego, że nie znasz pewnego działu. Trzeba wiedzieć wszystko. A nauczyciel nie zdoła w ciągu 45 minutowej lekcji wytłumaczyć wszystkiego każdemu, kto będzie miał problem z zadaniem. To jest niemożliwe. Owszem, prowadzą konsultacje, ale często są one po prostu pretekstem, że na nich poprawia się sprawdziany i nauczyciel znów musi pilnować, czy ktoś nie ściąga. Inna sprawa, że wielu się wstydzi iść na takie zajęcia ze swoim nauczycielem, czego nie zrozumiem.

Niezależnie od wszystkiego, w tam gdzie diabeł nie może, tam Polaka pośle, a więc w miejsce nauczycieli pojawiają się coraz liczniejsi korepetytorzy, którzy niosą pomoc w zrozumieniu materiałów. I o ile przy takiej historii byłbym sceptyczny w stosunku do brania korepetycji z tego przedmiotu, to tutaj nie mogę tego powiedzieć. Matura z matematyki, mimo, że z roku na rok modyfikowana na niby łatwiejszą, to wciąż jest ścisła. Zrozumienie jej wymaga pracy twarzą w twarz lub z małą grupą ludzi. Łatwiej jest wtedy usiąść do interesujących zagadnień z wybranego działu, nauczyciel ma czas wszystko wyjaśnić, a i młodzież zdaje się być bardziej otwarta niż w szkole. Teraz jednak pozostało pytanie: czy indywidualnie czy też grupowo? W przypadku tego pierwszego, faktycznie ma się pewność, że nauczyciel skupia się tylko i wyłącznie na jednej osobie, ale poziom może pozostawić sporo do życzenia. W końcu korków rzadko udzielają profesjonalni nauczyciele, tylko studenci. To właśnie jest przewaga kursów grupowych: nie kupuje się kota w worku, w większości stanowi to kadra, która ma wykształcenie pedagogiczne. A kwestię grupowości zawsze można rozwiązać w ten sposób, że wybiera się kursy, w których zajęcia odbywają się w małych grupach (np. Edelford). No i nie da się ukryć, że takie zajęcia są po przeliczeniu tańsze niż prywatne.

Tam więc, jeśli warto inwestować w jakąś formę korepetycji i za wszelką cenę trzeba (bo taka moda), wybór właśnie matematyki będzie strzałem w dziesiątkę, właśnie z tego względu, że to jeden z najtrudniejszych przedmiotów, a na dodatek, wymagany w coraz większej ilości uczelni. Obecnie, na niektórych uniwersytetach medycznych matematyka jest wręcz WYMAGANA, by dostać się na ten kierunek. Im dalej w las, tym coraz trudniej, owszem, ale kto powiedział, że życie lekarza już na dzień dobry ma być obłożone różami. Bardziej łodygami po tym kwiecie. 


poniedziałek, 19 grudnia 2016

Korepetycje, czyli czy system edukacji jest tak słaby?



Gdy rozmawiam ze swoimi znajomymi, których znam jeszcze z okresów studiów, czy chodzili na korepetycje za czasów licealnych lub studenckich, otrzymuję odpowiedź, że nie. O ile z racji mojego specyficznego kierunku nikt by takich korepetycji nie udzielał (bo i po co?), to już sprawa z okresem licealnym nie jest już tak oczywista. Nie będę kłamał, sam miałem korepetycje z angielskiego, ale trwały one od czasów mojego gimnazjum aż do końca liceum (czyli sześć lat) u jednego nauczyciela (tłumaczenie winnego). Nie mniej, czy jest różnica między zajęciami przygotowującymi, a korepetycjami?

Biorąc pod uwagę etymologię słowa korepetycja pochodzi od repetycja, która w muzyce oznacza powtórzenie. W stosunku do szkolnictwa może to oznaczać powtórzenie materiału, który był w szkole. Stąd ludzie, którzy uważają, że zajęcia przygotowujące do egzaminu (np. matury) i podciągnięcie się z danego przedmiotu to dwie różne rzeczy, są w błędzie. Pomyłki wynikają w tym momencie z perspektywy ludzi starszych, dla których korepetycje są wynikiem, że ktoś jest słaby z jakiegoś przedmiotu i musi się w nim poprawić poprzez prywatne nauczanie. A, że wciąż żyjemy w świecie, w których senior, z racji swojego doświadczenia życiowego, zdaje się mieć rację, pomyłki będą wciąż powstawały. Ale nie należy się tym przejmować i jeśli ktoś chce chodzić na korepetycje nie powinien się obawiać, że robi to tylko dlatego, że jest słaby.

Z drugiej strony, czy obecnie się przesadza się z ich ilością? Jak wspomniałem powyżej, za czasów mojej młodości uczęszczałem cyklicznie jedynie na zajęcia z angielskiego i z doskoku z polskiego i geografii. A teraz? Rodzice uważają, że najlepiej byłoby, gdyby dzieci chodziły na korepetycje ze wszystkich przedmiotów, które zdają na maturze. Z matematyki- zrozumiałe. Biologia i chemia- również. Ale reszta? Co jakiś czas albo by przygotować się do matury- jeszcze. Cyklicznie (nie licząc języków)- dla mnie nie zrozumiałe. Rodzice muszą w końcu zaakceptować fakt, że ich dzieci nie są omnibusami, które muszą wiedzieć "wszystko o wszystkim", a trochę krytycyzmu źle nie zrobi. 

Najczęstszym argumentem, który używają rodzice, by bronić takich zajęć, jest poziom obecnej edukacji w szkołach średnich, by uczyć w ten sposób, by rodzic zgłosił się na prywatne korepetycje u nauczyciela, a z braku laku, czynić to muszą. Nie wydaje mi się, by tak faktycznie to działało. Klasa średnio liczy nawet trzydzieści osób, z czego faktycznie połowa będzie chciała się skupić na zajęciach, to druga część raczej będzie wolała wprowadzać zamęt i utrudniać lekcję. Cóż, nie da się ukryć, że brak szacunku do nauczyciela jest problemem, nie mniej, wynika on raczej z samego podejścia rodziców. Tak jest, to w pewnym sensie rodzice są winni temu, jaka jest obecna sytuacja. Nie można na dzieci podnosić głosu, a gdy się nie uczy i ma przez to problemy z ocenami, winę ponosi nauczyciel. Szlag człowieka trafia. Jeśli jakiemuś ojcu lub matce nie podoba się, to reprezentuje szkoła, niech zapisze dziecko na zajęcia prywatne w domu, a nie robi "dym", jak się na niego chucha i dmucha.

Dobra, dość żółci, w końcu, korepetycje nie są same w sobie złe. To jednak dobry sposób, by utrwalić sobie materiał i odpowiednio zwrócić uwagę na pewne aspekty. O ile zajęcia prowadzone w szkole już po lekcjach odnoszą skutek, to jednak chodzi na nie dużo ludzi i nauczyciel nie zdoła pomóc wszystkim. Gdy pracuje się w małych grupach lub indywidualnie, jest większa szansa na to, że uczący się załapie materiał, jeśli ma problem, a na dodatek, skupi się na aspektach, które szczególnie są dla niego uciążliwe. Przy egzaminie maturalnym również jest łatwiej pokazać pojedynczej osobie lub małej grupie, gdzie siedzi diabeł, czego nie są w stanie wskazać nauczyciele w szkołach. Jednak, czy znów jest to wina nauczyciela, że dużą grupę ciężej uczyć szczegółów?

Jak więc ocenić sytuację? Czy to wina nauczycieli czy nadgorliwości rodziców? Nie można tego jednoznacznie stwierdzić, więc należy przyjąć założenie, że korepetycje będą zawsze dostępne i na czasie. Nie mniej, myślę, że nie powinno się do korków przykuwać fanatycznej uwagi. Wziąć z dwóch, które dziecko musi zdać, by dostać się na wymarzone studia i w tym kierunku iść, a nie ze wszystkiego. Nie zdziwię się, jak  za kilka lat będziemy brali korepetycje z wychowania fizycznego. We wszystkim trzeba znać rozwagę. W edukacji też.