Jeśli miałbym wybrać najtrudniejszy przedmiot z czasów liceum, byłaby to biologia. Nigdy nie załapałem tego przedmiotu, ale udało mi się przejść ten przedmiot. Zaraz po nim jest właśnie matematyka, często nosząca nazwę królową nauk, gdyż każdy jej aspekt jest używany w życiu (plus minus, język polski powinien w takim razie nosić tytuł króla). Co prawda, połowa rzeczy, która pojawia się na lekcjach z tego przedmiotu nie przydaje się w życiu praktycznym, ale bez nich nie byłoby większości współczesnych wynalazków, aplikacji i programów komputerowych. Wszystko z czego korzystamy jest efektem funkcji matematycznych, nawet gdy ich nie widzimy. Dlatego też, gdy dodano do obowiązkowych egzaminów właśnie matematykę, uznałem, że to bardzo słuszne (raz, że przedmioty humanistyczne dominowały na maturze, dwa, byłem już po egzaminie dojrzałości :)), gdyż przy obecnym rozwoju technologicznym matematyka musi być na piedestale. Jednak reakcje zwykłych uczniów już nie były takie entuzjastyczne.
Matematyka jest trudna. Bardzo trudna. Tutaj nie ma miejsca na przysłowiowe "lanie wody", tylko trzeba ściśle kalkulować, podawać wyliczenia, a w końcu, ostateczny wynik. Jeden błąd położy całe równanie, a co za tym idzie, całe zadanie. Jest niczym praca chirurga, którego również nie stać na błąd. Ale nie popadajmy w przerażenie, w końcu po to jest szkoła, by młodego człowieka przygotować do życia, prawda?
No cóż...
Prawda jest taka, że nawet mimo, że w wielu szkołach położono nacisk na przedmioty ścisłe, w tym właśnie matematykę, sposób przygotowania może pozostawić sporo do życzenia. I to bynajmniej nie z winy nauczyciela, a częściowej uczniów. Jednak, teraz nie chodzi o toksycznych rodziców, ale o saą brać szkół średnich. Matematyka to taki przedmiot, w którym każdy może mieć problem z osobnym działem, od algebry, przez geometrię, a na całkach i rachunku prawdopodobieństwa kończąc. Dla jednego jeden dział będzie łatwiejszy, dla drugiego zupełnie inny. A matura nie zna słowa litość, tylko dlatego, że nie znasz pewnego działu. Trzeba wiedzieć wszystko. A nauczyciel nie zdoła w ciągu 45 minutowej lekcji wytłumaczyć wszystkiego każdemu, kto będzie miał problem z zadaniem. To jest niemożliwe. Owszem, prowadzą konsultacje, ale często są one po prostu pretekstem, że na nich poprawia się sprawdziany i nauczyciel znów musi pilnować, czy ktoś nie ściąga. Inna sprawa, że wielu się wstydzi iść na takie zajęcia ze swoim nauczycielem, czego nie zrozumiem.
Niezależnie od wszystkiego, w tam gdzie diabeł nie może, tam Polaka pośle, a więc w miejsce nauczycieli pojawiają się coraz liczniejsi korepetytorzy, którzy niosą pomoc w zrozumieniu materiałów. I o ile przy takiej historii byłbym sceptyczny w stosunku do brania korepetycji z tego przedmiotu, to tutaj nie mogę tego powiedzieć. Matura z matematyki, mimo, że z roku na rok modyfikowana na niby łatwiejszą, to wciąż jest ścisła. Zrozumienie jej wymaga pracy twarzą w twarz lub z małą grupą ludzi. Łatwiej jest wtedy usiąść do interesujących zagadnień z wybranego działu, nauczyciel ma czas wszystko wyjaśnić, a i młodzież zdaje się być bardziej otwarta niż w szkole. Teraz jednak pozostało pytanie: czy indywidualnie czy też grupowo? W przypadku tego pierwszego, faktycznie ma się pewność, że nauczyciel skupia się tylko i wyłącznie na jednej osobie, ale poziom może pozostawić sporo do życzenia. W końcu korków rzadko udzielają profesjonalni nauczyciele, tylko studenci. To właśnie jest przewaga kursów grupowych: nie kupuje się kota w worku, w większości stanowi to kadra, która ma wykształcenie pedagogiczne. A kwestię grupowości zawsze można rozwiązać w ten sposób, że wybiera się kursy, w których zajęcia odbywają się w małych grupach (np. Edelford). No i nie da się ukryć, że takie zajęcia są po przeliczeniu tańsze niż prywatne.
Tam więc, jeśli warto inwestować w jakąś formę korepetycji i za wszelką cenę trzeba (bo taka moda), wybór właśnie matematyki będzie strzałem w dziesiątkę, właśnie z tego względu, że to jeden z najtrudniejszych przedmiotów, a na dodatek, wymagany w coraz większej ilości uczelni. Obecnie, na niektórych uniwersytetach medycznych matematyka jest wręcz WYMAGANA, by dostać się na ten kierunek. Im dalej w las, tym coraz trudniej, owszem, ale kto powiedział, że życie lekarza już na dzień dobry ma być obłożone różami. Bardziej łodygami po tym kwiecie.